Strona:PL Balzac - Kuzyn Pons.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dissanta, że przeprowadziła baletnicę przez schody, obsypując ją grzecznościami i pochlebstwami niby królowę.
— Tak droga pani, o wiele pani bardziej do twarzy na swoim gruncie niż w teatrze, rzekła Heloiza idąc po schodach. Radzę ci zostać w swojej roli!
Heloiza, którą przywiózł powozem Bixiou[1], jej kochanek od serca, była wspaniale ubrana, jechała na wieczór do Marjety, jednej z najświetniejszych tancerek Opery. Pan Chapoulot, ex-szmuklerz, lokator z pierwszego piętra, który wracał z córką z Ambigu-Comique, stanął olśniony z żoną widząc podobną tualetę i tak śliczne stworzenie na schodach tego domu.
— Kto to jest, moja Cibotowa? spytała pani Chapoulot.
— To? Et, nic!... fikalska, którą można oglądać codzień półnago za dwa franki... szepnęła odźwierna do ucha szmuklerzowej.
— Wiktoryno, rzekła pani Chapoulot do córki, moje dziecko, przepuść panią!
Heloiza, zrozumiawszy ten krzyk przerażonej matki, odwróciła się:
— Czy pani córka jest taka zapalna jak hubka gdy pani się boi że się zapali odemnie?...
Heloiza zerknęła z przymilnym uśmiechem na pana Chapoulot.
— Na honor! bardzo ładnie wygląda na ulicy! rzekł pan Chapoulot przystając na schodach.
Pani Chapoulot uszczypnęła męża aż krzyknął i wepchnęła go w drzwi.
— Widzę, rzekła Heloiza, że to drugie piętro znakomicie udaje czwarte.
— Paniusia przywykła skakać, rzekła Cibotowa otwierając drzwi.

— I cóż, staruszku, zawołała Heloiza wchodząc do pokoju, gdzie ujrzała biednego muzyka w łóżku z bladą i wychudłą twarzą,

  1. Kawalerskie gospodarstwo, Bank Nucingena etc.