Przejdź do zawartości

Strona:PL Balzac - Kobieta trzydziestoletnia.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pejzażu, widzicie białą taflę kanału Saint-Martin, oprawną w czerwone głazy, strojną lipami, okoloną iście rzymskiemi konstrukcjami Spichlerzy. Hen, na ostatnim planie, mgliste wzgórza Belleville, usiane domami i młynami, łączą swoje kontury z linjami obłoków.
Istnieje wszakże miasto którego nie widzicie, między szeregiem dachów okalającym dolinę, a tym horyzontem tak mglistym jak wspomnienia dzieciństwa: olbrzymie miasto, zgubione niby w przepaści między dachami szpitala Pitié a szczytem cmentarza, między cierpieniem a śmiercią. Miasto to wydaje głuchy szum, podobny szumowi oceanu, który huczy za skałami, jakgdyby mówiąc: „Jestem tutaj“. Kiedy słońce rzuci strumień światła na tę część Paryża, kiedy przelśni jej zarysy, kiedy zapali nieco szyb, poweseli dachówki, rozżarzy złote krzyże, pobieli mury i przeobrazi powietrze w gazową zasłonę, kiedy zabawi się wspaniałą grą fantastycznych cieni, kiedy niebo jest lazurowe a ziemia drży, kiedy dzwony przemówią, wówczas możecie podziwiać z tego punktu jedną z owych czarownych feeryj, której wyobraźnia nie zapomni nigdy, za którą będziecie szaleć jak za cudownym widokiem Neapolu, Stambułu lub Florydy. Żadnej nuty nie brak temu koncertowi. Tam szemrze głos świata i poetyczny spokój samotności, głosy miljona istnień i głos Boga. Tam spoczywa stolica, złożona pod cichemi cyprysami Père-Lachaise.
W wiosenny poranek, gdy słońce rozzłacało wszystkie cudy widnokręgu, podziwiałem je, wsparty o wielki wiąz, z którego żółtemu kwiatami igrał wietrzyk. Następnie, na widok tych bogatych i wspaniałych obrazów, myślałem z goryczą, jaką my wzgardą krzywdzimy, nawet w książkach, naszą ojczyznę. Przeklinałem owych biednych bogaczy, którzy, obrzydziwszy sobie piękną Francję, jadą kupować na wagę złota prawo pogardzania własnym krajem, zwiedzając w galopie i oglądając przez lornetkę widoki Włoch, tak już pospolitych. Patrzałem z miłością na nowoczesny Paryż, marzyłem, kiedy nagle odgłos pocałunku zakłócił mą samotność i spłoszył całą filozofję. W alei, biegnącej szczytem wzgórza u którego stóp