Przejdź do zawartości

Strona:PL Balzac - Gabinet starożytności.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zu Drap d‘or. Wreszcie ty, hrabia d‘Esgrignon, siadasz do kolacji z imć panem Blondetem, synem nędznego prowincjonalnego sędziego, któremu tam nie podawałeś ręki, a który za dziesięć lat może zasiąść obok ciebie na ławie Parów. Po tem wszystkiem wierzcie w siebie, jeżeli możecie!
— No tak, rzekł Rastignac, przeszliśmy od czynu do myśli, od siły brutalnej do intelektualnej, mówimy...
— Nie mówmy o naszych klęskach, rzekł widam; postanowiłem umrzeć wesoło. Jeżeli nasz przyjaciel nie ma jeszcze tygrysa, on sam jest z rasy lwów, nie potrzebuje go.
— Nie może się obejść bez tygrysa, rzekł Blondet, zbyt niedawno przyjechał.
— Mimo że elegancja jego jest jeszcze bardzo świeża, przyjmiemy go za swego, odparł de Marsay. Jest godny nas, rozumie swoją epokę, ma dowcip, jest prawy szlachcic, jest miły, będziemy go kochać, pomagać mu, poprowadzimy go...
— Dokąd? spytał Blondet.
— Też ciekawość! odparł Rastignac.
— Z kim się sparzy dziś wieczór? spytał de Marsay.
— Z całym serajem, rzekł widam.
— Tam do licha! ciągnął de Marsay, cóż to może być takiego, że kochany widam wystawia na próbę naszą ciekawość dotrzymując słowa lalusi? Dziwiłbym się mocno, gdybym jej nie znał...
— Pomyśleć że i ja byłem takim furfantem, rzekł widam wskazując de Marsaya.
Obiad był bardzo miły, utrzymany w tonie czaru-