Przejdź do zawartości

Strona:PL Balzac - Gabinet starożytności.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cię, jestem na dnie przepaści, w której trzeba będzie zginąć.
— Nie, nie, rzekł poczciwiec spoglądając tryumfalnie na pannę Armandę i na hrabiego. Sprzedałem kancelarję. Długo już pracuję i myślałem o tem aby się wycofać! Jutro w południe będę miał sto tysięcy franków; tem można wiele załatać. Panno Armando, rzekł, pani jest zmęczona, niech pani siada do karety i jedzie się położyć. Na jutro sprawy.
— Czy on jest bezpieczny? odparła wskazują: Wikturnjana.
— Tak, rzekł starzec.
Uścisnęła bratanka, uroniła kilka łez na jego czoło i odjechała.
— Mój poczciwy Chesnelu, naco się zdadzą twoje sto tysięcy franków w położeniu w któremu się zdajduję? rzekł hrabia do starego przyjaciela kiedy zaczęli rozmawiać o interesach. Nie znasz, jak sądzę, rozmiarów moich nieszczęść.
Wikturnjan opowiedział całą rzecz. Chesnel był jak rażony gromem. Gdyby nie siła jego poświęcenia, byłby runął pod tym ciosem. Dwa strumienie łez popłynęły z jego oczu, o których możnaby mniemać że wyschły. Na kilka chwil stał się jak dziecko. Przez jakiś czas był oszalały, jak człowiek, któryby ujrzał, iż jego dom płonie i dostrzegł przez okno płonącą kolebkę z dziećmi, włoski ich syczące w ogniu. Stanął na równe nogi, zdawało się że urósł, podniósł sędziwe ręce, czyniąc niemi rozpaczliwe i oszalałe gesty.
— Niechaj ojciec twój umrze, nie dowiedziawszy