Przejdź do zawartości

Strona:PL Balzac - Gabinet starożytności.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Liczył na jakiś przypadek. Od pięciu lat zawsze wygrywał na loterji, sakiewka jego napełniała się stale. Powiadał sobie, że po Chesnelu przyszedł du Croisier, że po du Croisierze tryśnie jakaś inna studnia. Zresztą wygrywał dużo. Gra wybawiła go już z niejednej katastrofy. Często, wiedziony szaloną nadzieją, przegrywał w salonie des Etrangers to co wygrał w klubie lub też na jakimś wieczorze w wista. Od dwóch miesięcy życie jego podobne było do nieśmiertelnego finale z Don Juana Mozarta! Ta muzyka musi przyprawiać o dreszcz niejednego młodego człowieka, który doszedł do sytuacji Wikturnjana. Jeżeli coś może świadczyć o olbrzymiej potędze muzyki, to czyż nie ów wzniosły wyraz nieładu, kłopotów, rodzących się z życia wyłącznie oddanego rozkoszy, ten przerażający obraz żądzy ogłuszenia się po długach, pojedynkach, oszukaństwach, nieszczęściach? W tym ustępie Mozart jest szczęśliwym rywalem Moliera. Ten straszliwy finał, gorący, silny, rozpaczliwy, wesoły, pełen straszliwych mar i kuszących kobiet, znaczący się ostatnią próbą zrodzoną z wina oraz z rozpaczliwego buntu, ten piekielny poemat, Wikturnjan odgrywał sam jeden!
Czuł się sam, opuszczony, bez przyjaciół, w obliczu głazu gdzie napisane jest, niby na ostatniej karcie czarującej książki, słowo KONIEC. Tak! wszystko miało się dlań skończyć. Widział z góry zimne i szydercze spojrzenie, uśmiech jakim kompani przyjmą wieść o jego ruinie. Wiedział, że wśród nich, rzucających znaczne sumy na zielone stoliki które Paryż ustawia na Giełdzie, w salonach, w klubach, wszędzie, ża-