Strona:PL Balzac - Chłopi. T. 2.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Co takiego? Co takiego? rzekł Bonnebault. Moja babka, ani ja, ani twoja matka, Godain, nie będziemy mogli chodzić tu na kłoski? A to ci dobre figle! Mam je gdzieś! Czy on się wściekł ten nasz mer-generał?
— Będziesz chodził i tak, Godain? rzekł Tonsard do kołodzieja, który gwarzył nieco zablizko z Katarzyną.
— Ja nie mam nic, jestem biedak, odparł, postaram się o świadectwo.
— Ile dali dziadkowi za wydrę, chłopcze?... rzekła piękna karczmarka do Muchy.
Mimo, że ciężki od jadła i z okiem zamroczonym dwiema butelkami wina, Mucha, siedząc na kolanach Tonsardowej, pochylił głowę do ucha ciotki i szepnął chytrze: „Nie wiem, ale ma złoto!... jeśli mnie będziecie dobrze żywić przez miesiąc, może odkryłbym jego kryjówkę, bo jest!
— Ojciec ma złoto!... szepnęła Tonsardowa do ucha mężowi, którego głos wzbijał się ponad gwar obudzony żywą dyskusją pijących.
— Cyt, Groison idzie, krzyknęła stara.
Głębokie milczenie zaległo karczmę. Kiedy Groison znalazł się w przyzwoitej odległości, stara Tonsardowa dała znak. Wszczęła się na nowo dyskusja nad kwestją czy będzie się chodziło na kłoski, jak dawniej, bez świadectwa.
— Trzeba wam będzie słuchać, rzekł stary Fourchon, bo Tapicer poszedł do prafekta i prosił go o wojsko dla utrzymania spokoju. Powybijają was jak