Strona:PL Balzac - Chłopi. T. 1.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zdradził sekretu nawet swojej nieboszczce żonie. Sprowadza wszystko z Paryża do tej majsterki.
— Nie męczże ojca, wykrzyknął Tonsard, nie wie, to cóż, to nie wie, nie można wszystkiego wiedzieć!
Fourchon doznał uczucia niepokoju, widząc że fizjognomja zięcia złagodniała tak samo jak jego słowa.
— Co ty chcesz mi zwędzić? spytał naiwnie starzec.
— Ja? rzekł Tonsard, ja zyskałem moje mienie uczciwą drogą, a jeżeli ojcu coś biorę, to na pokrycie posagu który mi przyrzekłeś.
Fourchon, uspokojony tą brutalnością, spuścił głowę jak człowiek pokonany i przekonany.
— Prawda, ładna pastka, podjął Tonsard zbliżając się do teścia i kładąc mu paść na kolanach. Oni będą potrzebowali zwierzyny w Aigues, i będziemy mogli sprzedać im ich własną, alboby Boga nie było na niebie...
— Rzetelna robota, rzekł stary oglądając złowrogi sprzęt.
— Pozwól nam ciułać grosze, ojczulku, rzekła Tonsardowa, wykroimy sobie kawał kołacza z Aigues.
— Och! te gaduły! rzekł Tonsard. Jeżeli mnie powieszą, to nie przez moją fuzję ale przez język tej baby.
— Myślicie tedy, że Aigues sparcelują dla twego pięknego nosa? odparł Fourchon. Jakto, przez tych trzydzieści lat przez które stary Rigou wysysa wam szpik z kości, nie zrozumieliście jeszcze, że łyki będą gorsi niż panowie? W całej tej sprawie, moje dzieci,