Strona:PL Balzac - Chłopi. T. 1.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kiedy wtargnąć do mego domu, poznasz się z moją fuzją, rzekł. Nie znasz swego rzemiosła... Swoją drogą, zgrzałeś się; jeżeli chcesz szklankę wina, możesz się napić, stawiam ci; możesz się przekonać, że w wiązce matczynej niema ani kawałka podejrzanego drzewa: sam chrust!
— Kanałje!... szepnął leśniczy do woźnego bardziej zraniony w serce tą ironią niż wprzódy w oczy popiołem.
W tej chwili, Karol, lokaj pałacowy, ten którego niegdyś wysłano na poszukiwanie Blondeta, ukazał się w bramie Pod Wiechą.
— Co panu, panie Vatel? spytał lokaj strażnika.
— Co? odparł strażnik ocierając sobie oczy, które zanurzył szeroko otwarte w strumieniu aby je opłukać do reszty; mam tutaj dłużników, których doprowadzę do tego, że będą przeklinali dzień swego urodzenia.
— Skoro pan tak śpiewa, panie Vatel, przekona się Pan, że my w Burgundji nie damy sobie pluć w kaszę, rzekł zimno Tonsard.
Vatel znikł. Nie ciekawy wyjaśnienia tej zagadki, Karol zajrzał do karczmy.
— Chodźcie do pałacu ze swoją wydrą, jeżeli ją macie, rzekł do starego Fourchon.
Stary wstał spiesznie i udał się za Karolem.
— I cóż, gdzież ona jest, ta wydra? rzekł Karol uśmiechając się z powątpiewaniem.
— Tutaj, rzekł powroźnik kierując się w stronę Thune.
Jestto miano strumienia, którym odpływa nadmiar