Strona:PL Balzac-Ludwik Lambert.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gesty jego były skąpe i proste, jak gesty ludzi Wschodu i dzikich, u których powaga jest jakgdyby naturalnym stanem. Naogół nie lubił niczego, co zdradza dbałość o swoją osobę. Miał zwyczaj pochylać głowę na lewo i opierać na łokciu, tak iż rękawy nowego ubrania szybko się przecierały. Do tego pobieżnego portretu trzeba mi dodać jego zarys moralny, sądzę bowiem, iż mogę dziś bezstronnie go osądzić.
Mimo iż z natury religijny, Ludwik nie uznawał drobiazgowych praktyk rzymskiego Kościoła; poglądy jego sympatyzowały ze św. Teresą i Fenelonem, z poglądami wielu Ojców Kościoła i paru świętych, którzy za naszych dni, uchodziliby za herezjarchów i ateuszów. W czasie nabożeństwa nie zdradzał żadnego wzruszenia. Modlitwa jego ujawniała się wybuchami, wzlotami duszy, pozbawionemi prawidłowego porządku: szedł we wszystkiem za głosem natury; tak samo jak myśleć, tak i modlić się nie umiał o stałej godzinie. Często, w kaplicy, mógł równie dobrze myśleć o Bogu, jak dumać nad jakiemś pojęciem filozoficznem. Chrystus był dlań najpiękniejszym typem jego systemu. Owo: et verbum caro factum est! zdało mu się wzniosłem słowem, przeznaczonem do wyrażenia tradycjonalnej formuły Woli, Słowa, Czynu, przybierających widomą postać. Chrystus nie spostrzegający własnej śmierci, doskonalący swą istotę wewnętrzną zapomocą dzieł boskich tak dalece, iż pewnego dnia jej niewidzialny kształt ukazał się jego uczniom, wreszcie tajemnice Ewangelji, magnetyczne uleczenia dokonane przez Jezusa oraz dar języków, potwierdzały jego teorję. Przypominam sobie, jak mówił raz, że najpiękniejszem dziełem do napisania dzisiaj byłaby historja pierwszego Kościoła. Nigdy nie wzbijał się tak ku poezji, jak w chwili gdy, w wieczornych naszych rozmowach, podejmował rozpatrywanie cudów spełnionych potęgą woli w tej wielkiej