Strona:PL Balzac-Ludwik Lambert.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Trofoniusza, a odnalezionej przez tego zadziwiającego człowieka, sąsiadującego tuż z Lawaterem, prekursorem Galla. Oświecone tą nagłą jasnością, myśli Lamberta objęły szersze horyzonty; rozpoznał w swoich zdobyczach rozprószone prawdy i skupił je; następnie, niby giser, odlał swój posąg. Po pół roku nieustannego wysiłku, prace Lamberta zaczęły budzić ciekawość kolegów i stały się przedmiotem okrutnych żarcików, które wydały opłakane następstwa. Pewnego dnia, jeden z prześladowców, który chciał koniecznie widzieć nasze rękopisy, podburzył kilku naszych tyranów i zagarnął przemocą skrzynkę, kryjącą ów skarb. Broniliśmy go z niesłychanem męstwem. Skrzynka była zamknięta, niepodobna było napastnikom jej otworzyć; ale próbowali ją strzaskać w wirze walki; niegodziwość ta wydarła nam krzyki oburzenia. Kilku kolegów, ożywionych zmysłem sprawiedliwości lub też ujętych naszą bohaterską obroną, radziło, aby nas zostawić w spokoju, przygniatając nas zarazem upokarzającą litością. Nagle, ściągnięty hałasem walki, ojciec Haugoult wtargnął i wmięszał się w zwadę. Wrogowie oderwali nas od pensów: regent przyszedł bronić swoich niewolników. Aby się uniewinnić, napastnicy zdradzili istnienie rękopisów. Straszliwy Haugoult kazał nam oddać skrzynkę; gdybyśmy się opierali, mógł ją kazać rozbić; Lambert wydał mu tedy klucz. Regent wziął papiery, przejrzał je, poczem rzekł, konfiskując rękopis:
— Więc dla takich głupstw zaniedbujecie swoje obowiązki?
Grube łzy spłynęły z oczu Lamberta, wydarte zarówno poczuciem swej obrażonej wyższości moralnej, co bezkarną zniewagą, oraz zdradą której padliśmy ofiarą. Rzuciliśmy na naszych oskarżycieli spojrzenie pełne wyrzutu; czyż nie sprzedali nas wspólnemu wrogowi? o ile mogli, wedle prawa koleżeńskiego, nas bić, czyż nie powinni byli pokryć mil-