Strona:PL Balzac-Jaszczur.djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Chwileczkę, odparł Cardot, ogłuszony chórem tanich konceptów, przychodzę tu w poważnej sprawie. Przynoszę sześć miljonów jednemu z panów. (Głęboka cisza.) — Proszę pana, rzekł do Rafaela, który w tej chwili wycierał sobie bez ceremonji oczy serwetką, wszak pańska matka była z domu O’Flaharty?
— Tak, odparł Rafael wpół machinalnie: Barbara-Marja.
— Czy ma pan tutaj, ciągnął Cardot, metrykę swoją oraz pani de Valentin?
— Przypuszczam.
— A więc, proszę pana, jest pan jedynym i wyłącznym spadkobiercą majora O’Flaharty, zmarłego w sierpniu 1828 w Kalkucie.
— Śliczna kalkutacja! wykrzyknął dowcipniś.
— Ponieważ major przeznaczył testamentem rozmaite sumy na rzecz instytucji publicznych, rząd francuski upomniał się o spadek u Kompanji Indyjskiej, ciągnął rejent. W tej chwili sukcesja jest dojrzała do podjęcia. Od dwóch tygodni szukałem daremnie progenitury z panny Barbary Marji O’Flaharty, kiedy wczoraj, przy stole...
W tej chwili, Rafael nagle wstał, czyniąc gwałtowny gest człowieka który otrzymał ranę. Rozległ się niby milczący krzyk; pierwszem uczuciem biesiadników była głucha zawiść, wszystkie oczy zwróciły się ku niemu jak płomienie. Potem szmer, podobny do szmeru wzburzonej sali w teatrze, hałas jak gdyby zamieszki ulicznej wzmógł się, urósł, każdy przywitał jakimś wykrzyknikiem tę olbrzymią fortunę