Strona:PL Balzac-Jaszczur.djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się w mej szlachetnej wierze; dobrodziejstwa moje odpłacano niewdzięcznością; błędy moje znalazły nagrodę w tysiącznych rozkoszach. Smutna filozofja, ale prawdziwa dla rozpustnika! Wreszcie, Fedora zaraziła mnie trądem swej próżności. Zgłębiając mą duszę, znalazłem ją zgangrenowaną, przegniłą. Duch zła wpił mi w czoło swoją ostrogę. Niepodobna mi już było obejść się bez ciągłych dreszczów życia wciąż stawianego na kartę, oraz bez okropnych wyrafinowań bogactwa. Gdybym miał miljony, wciąż byłbym grał, jadł, gonił. Bałem się już zostać sam ze sobą. Potrzebowałem kurtyzan, fałszywych przyjaciół, wina, dobrej kuchni, aby się ogłuszyć. Więzy łączące człowieka z rodziną były we mnie stargane na zawsze. Stawszy się galernikiem użycia, miałem dobiec mego samobójczego wyścigu. Przez ostatnie dni mego dostatku, dopuszczałem się co wieczór niesłychanych wybryków; ale co rano śmierć odrzucała mnie w życie. Niby właściciel dożywocia, mogłem był śmiało przejść przez pożar. Wreszcie znalazłem się sam z jedną dwudziestofrankówką: przypomniałem sobie wówczas szczęście Rastignaka...
— Ha, ha!... wykrzyknął Rafael, przypominając sobie nagle swój talizman i wyjmując go z kieszeni.
Czy to że, zmęczony wzruszeniami tego długiego dnia, nie był już zdolny powodować swą inteligencją w strugach wina i ponczu, czy że, przywiedziony do rozpaczy obrazem swego życia, upił się bezwiednie potokiem własnych słów, Rafael ożywił