Strona:PL Balzac-Jaszczur.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dących na galery, lepiej było zanieść tam własnemi rękami moje łóżko, niż żebrać jałmużny. Spojrzenie człowieka którego się prosi o pieniądze, tak boli! Są pewne pożyczki które płacimy honorem, tak jak pewne odmowy z przyjacielskich ust wydzierają nam ostatnie złudzenie. Paulina siedziała przy pracy, matka położyła się już. Spojrzawszy ukradkiem na łóżko, którego firanki były lekko rozchylone, miałem wrażenie że pani Gaudin głęboko śpi: ujrzałem w cieniu jej spokojny i woskowy profil wtulony w poduszkę.
— Czy ma pan jaką zgryzotę? spytała Paulina, odkładając pendzel.
— Moje drogie dziecko, możesz mi oddać wielką przysługę.
Spojrzała na mnie z wyrazem takiego szczęścia, że zadrżałem.
— Czyżby mnie kochała? pomyślałem. — Paulino... ciągnąłem.
I siadłem obok, aby się jej dobrze przyjrzeć. Odgadła mnie, tak moje spojrzenie było badawcze; spuściła oczy. Miałem uczucie, że mogę czytać w jej sercu jak we własnym, tak fizjognomia jej była naiwna i czysta.
— Kochasz mnie? spytałem.
— Kocha... lubi... szanuje! wykrzyknęła.
Nie kochała mnie. Żartobliwy akcent oraz pełen wdzięku gest który się jej wymknął malowały jedynie dziecinną wdzięczność młodego stworzenia. Wyznałem jej tedy moją rozpacz, kłopot w jakim się znajduję i prosiłem aby mi dopomogła.