Strona:PL Balzac-Jaszczur.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

fal. Niekiedy wreszcie rzadkie postacie ukazywały się w tej martwej pustyni; wśród kwiatów jakiegoś wiszącego ogrodu, dostrzegałem ostry i kościsty profil jakiejś staruszki podlewającej nasturcje, lub, w ramie zbutwiałej okienicy, jakąś młodą dziewczynę, która, myśląc że jest sama, rozbierała się do snu: widać było jedynie piękne czoło i długie włosy podniesione w górę ładnem białem ramieniem. Podziwiałem na rynnach jakąś nikłą roślinność, biedne trawki rychło unoszone burzą. Studjowałem mchy, ich kolory ożywione deszczem, które pod działaniem słońca zmieniały się w suchy i brunatny aksamit o kapryśnych połyskach. Wreszcie poetyczne i ulotne zjawiska światła, melancholje mgieł, nagłe iskrzenie się słońca, czarodziejskie milczenia nocy, tajemnice brzasku, dymy z każdego komina, wszystkie przypadki tej osobliwej natury, skoro się z niemi zżyłem, bawiły mnie. Kochałem moje więzienie, było ono dobrowolne. Te prerje Paryża, utworzone przez dachy płaskie jak równina ale pokrywające zaludnione otchłanie, przemawiały mi do duszy i harmonizowały z mojemi myślami. Nużącem jest odnajdywać nagle świat, wówczas gdy zstępujemy z niebiańskich wyżyn w które nas wzbiły naukowe medytacje; toteż zrozumiałem wówczas doskonale nagość klasztorów. Kiedy już zupełnie zdecydowałem się na mój nowy plan życia, zaczęłem szukać mieszkania w najbardziej odludnych dzielnicach Paryża. Jednego wieczora, wracając z Estrapade, szedłem ulicą des Cordiers do domu. Na rogu ulicy de Cluny, ujrzałem dziewczynkę lat