Strona:PL Balzac-Jaszczur.djvu/032

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nowił umrzeć w nocy, aby rzucić nieogadnionego trupa temu społeczeństwu, nie rozumiejącemu wielkości jego życia! Szedł tedy dalej przed siebie i skierował się ku wybrzeżu Woltera, przybierając niedbały chód próżniaka starającego się zabić czas. Skoro zeszedł po stopniach któremi kończy się chodnik mostu, uwagę jego ściągnęły książki rozłożone na parapecie na rogu wybrzeża; mało brakło a zacząłby targować którą. Uśmiechnął się, włożył filozoficznie ręce do kieszeni i miał wrócić do swej niedbałej postawy w której przebijała zimna wzgarda, kiedy nagle usłyszał ze zdumieniem w swej kieszeni zgoła fantastyczny dźwięk kilku sztuk monety. Uśmiech nadziei rozjaśnił jego twarz, ześlizgnął się z warg na policzki, na czoło, rozpromienił radością oczy i posępne lica. Ta iskierka szczęścia podobna była do owych ogników, które biegną po strzępach papieru już zżartego płomieniem; ale twarz podzieliła los czarnych popiołów, stała się z powrotem smutna, kiedy nieznajomy, wyciągnąwszy żywo rękę z kieszonki, ujrzał trzy miedziaki.
— Och, mój dobry panie, la carità! la carità! Catarina! grosika na chlebuś!
Mały kominiarczyk z obrzękłą czarną twarzą, z ciałem ciemnem od sadzy, odziany w łachmany, wyciągał rękę do tego człowieka aby mu wydrzeć jego ostatni grosz.
O dwa kroki od małego Sabaudczyka, stary nieśmiały żebrak, chorowity, znękany, odziany w ja-