Strona:PL Astor - Podróż na Jowisza.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

bliskości, jak się obecnie znajdował, przedstawiał się niby ogromna kula, a pierścienie, otaczające go ciemnym pasem, zwiększyły jeszcze jego blask i objętość.
Z pierwszym brzaskiem dnia, kule ogniste spadły na powierzchnię wody, pogasiły swe światło i znikły w głębi.
Słońce ukazało się, z niesłychaną szybkością wybiegło wysoko, świecąc jasno i równo jak na ziemi pod równikiem i malując niebo najcudniejszemi barwami. Bieg wody wyniósł ich z cieni nadbrzeżnych i brzegów błotnistych; znajdowali się teraz w okolicy otwartej, otoczonej wzgórzami. Przybyli do brzegu, wysiedli i dzięki wczorajszemu polowaniu, zjedli doskonałe śniadanie.
Podczas gdy myli noże w wodzie, spostrzegli dużą, płaską meduzę w miejscu dość płytkiem. Była tak przezroczystą, że przez jej ciało można było widzieć piasek na dnie rzeki.
Ponieważ zdawała się być uśpioną, Bearwarden dotknął jej pręcikiem. Meduza skurczyła się, a stając się kulistą, wypłynęła na powierzchnię, potem zwolna wzniosła się do góry, a pomimo jasności słonecznej wydała z siebie lekki blask.
— Ach, — zawołał Bearwarden — wszak to jeden z naszych błędnych ogników; ciekawy jestem, co teraz zrobi. Nie pojmuję doprawdy, jakim sposobem utrzymuje się w powietrzu, nie mając nie tylko skrzydeł, ale nawet śladu jakichkolwiek nóg; jeżeli przecież mogła zanurzyć się w wodzie i tym sposobem rozepchnąć ją na objętość swego ciała, musi mieć przynajmniej tyle, co woda ciężkości.