Strona:PL Artur Oppman - Pieśni.djvu/027

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I, po wybuchu szaleństwa ostatnim,
W jednym uścisku połączy je bratnim.

Przeto szły tłumy z nadzieją i wiarą,
Szły, zapomniawszy o bólach przeżytych,
Śniąc, że tę dobę obumarłą, starą,
Pełną walk smutnych, wiecznie krwi niesytych,
Zakończy jutrznia, wschodząca na niebie —
Tłumy tej jutrzni czekały od ciebie.

I cóż im dałeś? Łzy nowe, ból nowy,
Nowe marzenia, nigdy niespełnione,
Na czoło wianek zawodów cierniowy,
Posępną gorycz w piersi krwią zbroczone,
Bezbarwne życie bez jutra, bez słońca,
W łzach ukrywanych, w tęsknotach bez końca.

O, dziwny wieku! Jeśli z twego łona
Wybuchnie czasem krzyk ducha namiętny,
Ducha, co rwie się, jak lwica więziona,
Wściekły rozpaczą i tęsknotą smętny,
Jeśli go wyda pierś, co bólem dyszy,
To wnet błazeński dzwonek go uciszy.

Fałsz! twoją wiarą, a twym bogiem — złoto
Tych, co śnią jeszcze, zwątpieniem obwijasz,
Wieńczysz skalanych, czystych spychasz w błoto,
W młodzieńczych piersiach marzenia zabijasz!...

Jaki twój zachód będzie smutny, wieku!
Czem świat pożegnasz, gdyś go witał burzą?
Czy sny prześnione ożyją w człowieku?
Czy błękit mroki ciemniejsze zachmurzą?