Strona:PL Artur Oppman - Monologi.djvu/021

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

„Jakie to włosy, jakie wdzięczne lice!
Jakie źrzenice!“...

Nagle deszcz z nieba lunie, gdyby z cebra;
Poźrzy smyk na nią: imie się go febra:
Z urodnej wdowy różanego liczka —
Spływa... barwiczka!

Srogi mydłkowi widok się odsłania,
Twarz żółta — zgoła nie do całowania...
Jak na to z rzęsy — tej jak krucze skrzydło —
Niknie... czernidło!

A że to człek ów i owa niewiasta,
Borkiem przed słotą zmykali do miasta,
O gałąź wdowie zaczepia się głowa
I zgroza nowa!

Kosmyk się jeno pstrzy na czaszce białej
Złociste włosy na drzewie ostały...
Na domiar padnie machlerka — i z gęby
Lecą jej zęby!...

Tu nie mógł dłużej wytrzymać ów młody,
Już mu nie w smaku uciechy i gody!
Podkasze suknie i gniewu nie tając —
Zmyka jak zając.