Strona:PL Artur Oppman - Moja Warszawa.djvu/085

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tem bzu w pokłutej ręce i stawia go przy łóżku i pielęgnuje, i patrzy się weń radosnemi oczyma, bo to jej ogród, jej pola i łąki, jej otwarte okno na rozkosz życia, jej wiosna.
A gdy zwiędnie kwiat, raczej spali go, niż ciśnie na śmietnik; związał się z jej marzeniami dziewiczemi, nie pokala go, jest święty.
A oto patrz: staruszka drżącemi dłońmi ogarnęła pęk bzu i tuli go do piersi. Przypomniał jej wszystko minione, wszystko, co, choć żywe, jest już dla niej w mogile. Rozpacznemi oczyma wpatruje się w kwiat, obrywa listki i wróżby pragnie: czy wróci jeszcze co z tego, co zgasło, czy wróci?

Jakże się trwoni szczęścia dar,
Jak się na wiatr go ciska!
Ach, jaki żal, gdy pryśnie czar —
A śmierć już taka bliska.

I na mogile cudnych snów —
Jedyny z życiem związek —
Największe — i najsuchsze z słów
Zostaje: obowiązek.