Strona:PL Artur Oppman - Moja Warszawa.djvu/082

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nia te, odległe echo przeżytych szałów, bezgranicznych uniesień, rozmodlonych ekstatycznie uczuć, w rzewności swej i smutku piękniejsze są może jeszcze od chwil rzeczywistych, bo nie kipi już w nich burzliwa krew, tylko skrzydła anielskie rozwija roztęskniona i czysta, jak myśl dziecka, dusza.
I czy może być kto z ludzkiem sercem i z godnością ludzką, kto powie wspomnieniom: precz!

Odgonisz wszystko! wszystko w pył
Splamione życiem runie!
Lecz zabić wspomnień nie masz sił!
Wrócą w pożarnej łunie.

I siądą obok w szary zmrok
I będą szeptać: „szkoda!...“
I będą z tobą szły krok w krok,
Jak śmierć, jak miłość młoda...


Z bogatych sklepów ogrodniczych, na targach miejskich, ze straganów kwiaciarek, na rogach ulic, z rąk zabrudzonych sprzedawczyń uśmiechają się do ciebie wilgotne, jak ukochane usta, marzące, jak ukochane oczy, świeże, pachnące kiście czarownego kwiatu, który sam w sobie jest wiosną z jej urokiem, z jej ponętą, z jej przelotnem, jak mgnienie, trwaniem.
Uboga robotnica za grosz ostatni kupuje pęk bzu i niesie go do swej zatęchłej sutereny. Biedna szwaczka wraca z roboty na podstrysze z bukie-