Strona:PL Artur Oppman - Moja Warszawa.djvu/064

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sza, rzekłbyś uroczysta, panowała pod łukowem sklepieniem staroświeckiej cukierenki.
Klientela tego lokalu także była zupełnie inna, aniżeli w cukierniach śródmieścia: zbierali się tu przeważnie garbarze i białoskórnicy, których sklepami słynęła oddawna ulica Świętojańska; bywali też obywatele staromiejscy, którym cukiernia Kadecza, na roku[1] Podwala, wydawała się zbyt elegancką i zbyt nowomodną; przychodzili niekiedy, wnosząc z sobą niezwykły tu gwar i zamęt, malarze i literaci dla zbierania wzorków; — ale najgłówniejszą pozycję w rachunkach właściciela cukierenki zajmowali — zakochani, ci szczególnie, którzy z tych czy innych powodów ukrywać się musieli. Siedzieli oni w najciemniejszych kątach lokalu, zachowywali się tak, jakby ich nie było, kazali sobie podawać, co im obsługa (niebrzydka dziewczyna i obdarty chłopak) zaproponowała, zostawiali wszystko prawie nietknięte i bardzo nie lubili momentu zapalania gazu, bo wtedy nie wypadało już trzymać się za ręce.

Można przecież nie powiedzieć nic,
Mówiąc wszystko tęsknemi oczyma,
Z ruchu drogiej rączki, z drgnięcia lic
Jest rozmowa, jakiej w słowach niema.
Czar anielskich marzeń, pieśń bez słów,
Szczęście, które w niebie się odkryło.
I krew dałbyś, by to wrócić znów, —
Gdybyś wierzył, że to prawdą było.


  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – rogu.