Strona:PL Artur Oppman - Moja Warszawa.djvu/061

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

paków nie widać, ale piwnica fukierowska trwa niepożycie. Na rynku targowisko hałaśliwe, barwne, przekupki i przekupnie aż chrypną od kłótni i wrzasku, mieszczanie w kapotach, mieszczki w salopkach i w jubkach zdzierają gardła, targując się zawzięcie, i znów, jak niegdyś:

Zacna pani Maciejowa,
Co jest w gębie jak megiera,
Złotówczynę w garści chowa
Na lampeczkę u Fukiera.

A pan Jacek, zuch nad zuchy,
Co w Hiszpanji pijał wino,
Nie pogardzi w czas posuchy
Węgierskiego butelczyną.


A lata idą i idą. Targu na rynku już niema, kamienice staromiejskie odświeżono, odmyto. Przyszła epoka odmienna, szczęśliwsza od dawnych. Fukier pozostał. Okręt w sieni rozwija żagle, by szybować po morzu, łeb jeleni rogaty wskazuje wnijście, podwórzec domu jakby z koronek utkany, a zamiast wojewodów i kasztelanów, zamiast prokonsulów i rajców, artyści nawiedzają Fukiera, rymopisy, skulptory, ludzie księgi i pióra.

Tak, jak niegdyś przed wiekami,
Co go dały w upominku,