Strona:PL Artur Oppman - Moja Warszawa.djvu/046

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i — niedyskretny sąsiedzie — widziałeś z zazdrością splecione w uścisku ręce i połączone pocałunkiem usta. „Nie mijaj, chwilo... jakżeś piękna...“

Co będzie jutro, któż odgadnie?
Pijmy, co życie daje.
W kwitnącej wiośnie jak to ładnie
W nadziemskie wzlatać kraje!

Czasami całus z owych dni,
Upajającej mocy,
Późną jesienią tak nam lśni,
Jak gwiazda w czarnej nocy.


Były też i inne typy facjatek: facjatki, że tak powiem, męskie. Zamieszkiwała je młodzież, żyjąca fantastycznie: pół dnia pracy, pół dnia zabawy; o śnie myślało się niewiele.
Po kątach porozrzucane książki, na kulawym stoliku rękopisy, w oknie kamasz podarty zamiast kwiatka, albo trupia czaszka z nasuniętą nabakier czapką akademicką.
Fanfaronowali ci młodzi, drwili nibyto ze wszystkiego, ale pociśnij im serce: domacasz się odrazu i uczuć szlachetnych, i myśli głębokiej, i porywów wzniosłych do czynu, do górnego życia.

Gdzieś na piątaku, hen, pod strychem,
Nad książką student ślęczy,
Ale mu przyszłość gra przepychem,
Błyska barwami tęczy.