Strona:PL Artur Oppman - Moja Warszawa.djvu/008

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie powiedziała ci o tem własna twoja dusza, albo życzący ci lepiej, niż ty sam sobie, poeta.
Więc oto zachodzi słońce i cisza staje się uroczysta. Nawet na moście Kierbedzia jakby ucichł nieustanny turkot dorożek i wozów, jakby zamilkły tramwajowe sygnały i jakby zmniejszył się, zmalał gorączkowy ruch przechodniów. Jest cicho i trochę sennie. Pluszcze leniwo fala wiślana, bezszmernie przemykają się po niej lekkie spacerowe łodzie, a woddali, na tratwie, stojącej nieruchomo na Wiśle, rozpalają się wieczerzowe ogniska.

Naprzeciwko, wprost twojego wzroku,
Cud się wznosi, co stworzyły lata,
Dołem ginie w gęstwiejącym mroku,
Górą skrawa gra na nim poświata.

Purpurowe, jak krwi czerwień, plamy
Kolorują mury starożytne, —
A to wszystko zachód ujął w ramy,
Od zórz — złote, od niebios — błękitne.


Zamek królewski góruje monarszo nad tarasowym pełnym drzew ogrodem i stoi w zadumie, jakgdyby marzył o umarłych czasach; dziwaczne domki Kanonji, o drewnianych gankach i balustradach, napraszają się pod ołówek i pędzel artysty; trójcą wież świetlistych i koronkowych wybłyska kościół katedralny; kłębią się splątane kamieniczki staromiejskie, jaskrawię płonąc łamanemi dachy;