Przejdź do zawartości

Strona:PL Antoni Lange - Malczewski i kilka erotyków.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
[BYWAJĄ CZASEM SŁOWA] [1]


Bywają czasem słowa, które — rzekłbyś — płyną
Z najskrytszych głębin ducha — i same głębiną
Zdają się pełną żywych jasnowidzeń mocy —
I nagle ci zabłysną jak słońce śród nocy.
Nie są to przecie słowa gromkie, błyskawiczne,
Ale właśnie tak ciche, jakby eteryczne
Dotknięcie twego czoła dobrą, mięką dłonią —
Że naraz kołysany łagodną symfonją
Sądzisz się gdzieś w błękitach — w nieskończonej ciszy,
W której twe serce szepty pieszczotliwe słyszy.
I w tej upajającej słodkiej kołysance
Ten, który dotąd błądził jako opętańce —
Naraz przejrzał. Przenikło go coś aż do rdzenia —
Stanął jak wobec własnej duszy objawienia —
I wszystko, co świat czarną osnuło mu krepą,
Że błądził drogą zwalisk, pustynną i ślepą —
I wszystko, przez co słońce mu w tumanach zmierzchło
I co mu było jadem: — wszystko naraz pierzchło.
To był świt... nowy ducha świt... jutrzenka nowa!
...Tyś miała dla mnie takie niespodziane słowa,
Co mię nawskroś przejęły; może pół świadome,
Lecz w samą treść idące, piękne, nieznikome,
Żem naraz pojął wszystko, co we mnie ułomne,
A co jeszcze jest silne. Ja ich nie zapomnę. —



  1. Są to dwa urywki — pierwszy i czwarty — z zamierzonego cyklu, który miał się składać z pięciu części.