Strona:PL Aleksander Humboldt - Podróż po rzece Orinoko.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

To znaczy: Czy cię bardzo niepokoiły tej nocy węże...
W okolicach Tuamini przekonałem się, że obok pytania indyjskiego, pytanie chińskie również byłoby na miejscu.
Dolna warstwa powietrza aż do dwudziestu stóp przesycona jest wprost jadowitymi owadami. Patrząc pod słońce z jakiejś groty przy katarakcie widzi się chmurę komarów to gęstniejącą, to znów rzadszą na chwilę. Niema chyba na świecie kraju, gdzieby człowiek znosił straszniejsze katusze jak tu w porze deszczowej.
— Jakże dobrze musi być mieszkańcom księżyca! — powiedział do patra Gumilli pewien Indjanin ze szczepu Saliva — Jest tak piękny, jasny i pewnie nie dolatują tam moskity.
Naiwne te słowa cechują zapatrywanie dzikich Amerykanów na naszego satelitę. Jest on w ich oczach osiedlem niebian i przybytkiem wszelkiej obfitości. Gdy Eskimos, dla którego skarbem jest deska, lub pień drzewa wyrzucone na jałowy brzeg, widzi na księżycu pokryte lasem równie, dostrzega na nim Indjanin z nad Orinoka, puste sawanny, wolne od moskitów.
Dalej ku południowi zaczyna się sieć brunatnożółtych wód, zwanych czarnemi, aguas negras. Nad brzegami Atabapo, Temi, Tuamini i Rio Negro zaznaliśmy spokoju, niemal szczęścia nieoczekiwanego. Rzeki te płyną, jak Orinoko, przez gęste lasy, ale niema tu wcale komarów, ani krokodyli. Być może nie sprzyja niższa temperatura wody wylęganiu się larw komarzych, albo też jej skład chemiczny.
Dziwne to i znane misjonarzom zjawisko, że roz-