Przejdź do zawartości

Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom VII.djvu/272

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

To się wabią, to się zwodzą,
To się kłócą, to się godzą,
Aż nakoniec ten się wścieka
I w pole ucieka.
A Mocanie! rady nie ma...
Tu i święty nie wytrzyma,
By więc skończyć korowody,
Z upragnionym ślubnym wieńcem
Daléj w pogoń za szaleleńcem.
Lecz obojgu chciałem wprzódy
Oddać byka za jędyka,
Ztąd wynikło przedsiewzięcie
Zastrzeżone jéj przysięgą.

Paulina.

Którą dochowałam święcie.

Pułkownik.

No!.. Jakoś tam szło nie tęgo,
Byłoby coś djable ślisko
Gdyby nie rezerwa blisko.

Paulina.

A mój mężu, czy się godzi.

Zdzisław (całując ją w rękę)

Nic nie szkodzi, nic nie szkodzi.

Pułkownik.

Co więc chciałem, dokonałem
Imć Panu nauczkę dałem,
Jakie często gorzkie żale
Za zdziałane coś w zapale.
A Imć Panna niech pamięta,
W jak małéj czasem iskierce
Leży władza niepojęta,
Co rozerwać może serce.