Przejdź do zawartości

Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom VII.djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Gdański.

A więc i uściskać go nie mogę. O szkaradnie! haniebnie!.. Ja mu paszport wyrabiam a on tymczasem... Ach Florjanie! pęknę z żalu.

(Zakrywa twarz szalem, którego nie porzuca aż do końca.)





SCENA VI.
Gdański, Florjan, Urzędnik policji.
Urzędnik (stając między dwoma niepostrzeżony).

Pan Milder jest w domu?

Gdański (podnosząc głowę, słabym głosem).

Ha! To ty Panie Janie. Jak się masz? Co cię tu sprowadza?

Urzędnik.

Slużba. Mam rozkaz zabrać papiery Pana tak nazwanego Milder, potém odwieźć go i koleją żeżelazną w towarzystwie żandarma za granicę wyprawić. Ale gdzież jest?

Florjan.

Tu, tu... tam jest.

Gdański.

Stójcie! Czekajcie! (na stronie) Zastanie go z moją żoną... explikacya... szkandał... (głośno) Panie Janie, kochany Panie Janie, zrób mi wielką łaskę, będę ci wdzięczny całe moje życie... zostaw nas samych, na dziesięć minut. Innego prócz tych drzwi wychodu niema... znam to pomieszkanie... ujść nie może... rozstaw straże... ale na Boga cię zaklinam, zostaw nas samych.