Przejdź do zawartości

Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom IX.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Józef (ocierając łzy).

A mojaż Marta?

Michał (zawsze chodząc — p. k. m.)

Zapach... odor... co za wymysły — łakocie... jakie łakocie? — No w Środę była wprawdzie gęś...

Józef.

A tłusta?

Michał.

Ale co to ma znaczyć? (p. k. m.) Czasem za wąsy mię pociągnie.

Józef.

Cóż to dowodzi?

Michał.

Podług Mateusza dowodziłoby pochlebstwa, umizgi, karessanty.

Józef.

No toć nie bez tego, abyś i Pan brat swojéj Basi nie klapnął, ba i nie uszczypnął czasami.

Michał.

Prawda, prawda, bo téż to i poczciwe kobiecisko.

Józef.

A mojaż Marta?

Michał (p. k. m.)

A jednak ten przeklęty Mateusz... i wiesz Józefie że miałem kaduczną ochotę tałapnąć go za te jego słowa.

Józef.

Nie byłbym go bronił.

Michał.

A jednak zabił ćwiek w głowę.