Przejdź do zawartości

Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom IX.djvu/029

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Antonja.

W twojém oknie jakby pod twojém skrzydłem było pierwsze zaznajomienie się nasze.

Dormund.

Pod mojém skrzydłem...

Antonja.

A co najwięcéj ujęło serce moje i ustaliło miłość, to jest jego czysta, naiwna dusza.

Dormund.

Naiwna?...

Antonja.

Prawda? On jeszcze dzieckiem jest w tym świecie. A do tego tyle był losem prześladowany, że musiałam przyznać iż jest godzien litości.

Dormund (na stronie).

Jak kos w klatce, zawsze jedną piosnkę gwiżdże.

Antonja.

Nie mam wprawdzie doświadczenia, ale dużo czytałam, bardzo dużo, — a w sile mojego charakteru znajdziemy niezawodnie podporę i opiekę téj miłości, którąśmy sobie święcie zaprzysięgli i którą muszę... rozumiesz Pan, muszę naszém szczęściem uwieńczyć. A jeżeli jako wolna kobieta i pojmująca wyższe swoje powołanie, skłoniłam się taić jeszcze moje przedsięwzięcie, to chciej mi Pan wierzyć, że tylko domowe stosunki są tego powodem... (chwytając go za rękę) Ach! Panie Dormundzie! Ojciec mnie nie kocha, a do tego jestem zagrożoną niegodną macochą. (Warski wchodzi małemi drzwiczkami) Mój oj-