Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 04.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dziecię moje — odpowiedział Monte Christo naprawdę zażenowany — teraz, gdy już poznałaś me prawdziwe oblicze — zwróć mi tę drobnostkę, która nie jest warta tego, byś się nią zajmowała.
— O nie! — zawołała Julja, przyciskając worek do piersi — błagam cię, panie, nie odbieraj mi go. Przecież może przyjść czas, że nas opuścisz, cóż by mi pozostało wtedy?
— I serce dobrze ci powiedziało — odpowiedział Monte Christo z melancholijnym uśmiechem — za tydzień opuszczam na zawsze ten kraj, gdzie tylu ludzi, zasługujących na karę niebios, żyło w szczęściu i dostatkach, gdy ojciec mój skonał z głodu!
Gdy Monte Christo mówił o swym wyjeździe, nie spuszczał oka z Morrela i spostrzegł, iż ten, na słowa: „kraj ten opuszczam“, jakby oprzytomniał. To mu dało wskazówkę, iż musi jeszcze jednę walkę stoczyć z nim, a raczej z jego rozpaczą i bólem.
Wziął więc za ręce Emanuela i Julję, uścisnął je z uczuciem prawdziwie ojcowskiem, i powiedział:
— Wybaczcie mi, lecz chciałbym pozostać sam na sam z Maksymiljanem, zostawcie mnie z nim przeto.
Julja żywo pociągnęła wtedy męża za rękę i rzekła:
— Wyjdźmy, Emanuelu, jeżeli hrabia tego żąda.
Gdy wyszli, Monte Christo rzekł wtedy z pozornym spokojem:
— No, Maksymiljanie! Bądźże mężczyzną nakoniec.
— Bądź spokojny, przyjacielu, gdy taka jest twoja wola, to ja, bądź tego pewien, żadnej broni nie poszukam — odrzekł Morrel, podnosząc ku górze głowę i ukazując hrabiemu twarz, napiętnowaną bezdennym bólem — mam lepszy środek, niż kula pistoletu, lub ostrze szpady... On mnie wyleczy, bo teraz już wiem, iż sama boleść mnie zabije.
— Słuchaj, przyjacielu — rzekł Monte Christo mocnym głosem — i ja, był czas, iż w podobnej, jak ty żyłem rozpaczy i tak samo jak ty zabić się chciałem. I ojciec twój, był czas taki, chciał również zabić się. Gdyby do którego z nas dwóch