Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 04.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rać występną. — Gdy jednak zbrodniarz zostanie odkryty — Villefort przy słowach tych położył rękę na krucyfiksie stojącym na stole — przysięgam ci, pani, na żywe rany tego Boga, iż kimkolwiekby nie był, zginie. A teraz, gdym złożył to oświadczenie i przysiągł, czy domagać się będziesz jeszcze łaski dla tego nędznika?...
— A czy jest to bezwzględnie pewne, iż Cavalcanti jest takim zbrodniarzem właśnie?
— Proszę posłuchać. Oto są jego papiery. W szesnastym roku życia był skazany na pięć lat galer za fałszerstwo. Jak pani widzi, zaczął dość wcześnie. Z galer uciekł jednak, by dokonać morderstwa.
— I z jakich przyczyn to uczynił? Przecież to Cavalcanti!...
— Ach, nie. Jego istotne imię — Benedykt. Z rodem Cavalcantich niema on nic wspólnego, a ów jegomość z Lukki przybyły, to zapewne również jakiś zbrodniarz, nic ponadto.
Baronowa załamała ręce.
— Villeforcie... — rzekła słodkim głosem.
— Na Boga, pani — odpowiedział prokurator głosem niedopuszczającym opozycji — proszę cię, nie proś mnie nigdy o łaskę dla winowajcy! Bo kim jestem? Wykonawcą prawa. Prawem samem. Czy zaś prawo ma oczy, by smutek pani dojrzało?... Czy ma uszy, aby dosłyszało twój słodki głos?... Czy prawo ma pamięć, by z panią, we wspomnieniu połączyć się mogło?... Nie. Jest ślepe. Nie widzące nigdy, na kogo spadnie jego wyostrzony miecz. Powiesz pani może, że ja nie jestem bynajmniej prawem, lecz tylko żywym człowiekiem. Spójrz w takim razie dookoła siebie w tym domu i powiedz, czy ludzie obeszli się ze mną jak z człowiekiem, jak z bratem?... Gdzież są dowody ich miłości?... Czy oni, ci wszyscy ludzie, mieli nade mną litość? Czy ktośkolwiek podniósł głos, aby Villefortowi udzielono łaski? Nie, nie, nie!... Same tylko ciosy bezlitosne, jeden za drugim!
— Mówiłeś, panie — próbowała mimo wszystko prosić jeszcze baronowa — że to włóczęga, dziecko opuszczone, samotne, które nigdy nie miało rodziny, nie znało ojca, matki...