Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 04.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Panią Danglars przejął grozą widok tego opuszczonego i ponurego domu; wysiadła z dorożki drżąca i blada, a następnie cicho zadzwoniła.
Za trzecim razem dopiero odźwierny uchylił bramę, lecz nie chciał przybyłej przepuścić do wnętrza, zapytując, kto jest, od kogo przychodzi i poco?
— Mój przyjacielu — zawołała baronowa — czy głowę straciłeś, że śmiesz mnie zapytywać o to? Widziałeś mnie przecież ze sto razy conajmniej.
— Być może. My teraz jednak już nikogo nie znamy, nikogo nie poznajemy. Mam zresztą taki rozkaz. Więc kto pani jesteś?... Zapytuję, gdyż nikogo absolutnie przepuszczać mi nie wolno, bez wiedzy i pozwolenia pana prokuratora królewskiego, lub też doktora d‘Avrigny.
— Ja mam interes do pana de Villeforta właśnie.
— Czy bardzo pilny?
— Musi być on bardzo ważny najwidoczniej, jeżeli mimo takiego przyjęcia nie wsiadłam do powozu i nie odjechałam. Oto mój bilet, zanieś go swemu panu.
— Zechcę pani poczekać, dopóki nie wrócę.
I odźwierny zamknął drzwi na rygle, zostawiając baronową na ulicy.
Nie czekała jednak długo. Dość szybko bowiem drzwi otworzyły się i pani Danglars przeszła przez nie na dziedziniec, na którym oczekiwał już na nią lokaj.
— Niech pani baronowa raczy darować temu poczciwinie, lecz jest on wykonawcą takich właśnie rozkazów pana de Villeforta — powiedział służący.
Aczkolwiek pani Danglars była bardzo przygnębiona nieszczęściami, jakie na nią spadły, rozpoczęła rozmowę z de Villefortem, od skargi na niestosowny sposób obejścia się z nią jego służby.
Ale de Villefort podniósł przeciążoną boleścią głowę i z tak smutnym spojrzał na nią uśmiechem, iż wszystkie skargi zastygły na jej ustach.