Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 03.djvu/281

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Napastnik zaś wobec głuchej, panującej w całym pałacu ciszy, wziął się znów do pracy.
— Nic nie szkodzi — szepnął hrabia, pewien, iż otworzenie zajmie złoczyńcy parę minut czasu.
I podszedł ku oknu. Człowiek, który poprzednio siedział na murze, przechadzał się teraz po przeciwległej stronie alei, lecz dziwna rzecz: zamiast dawać baczenie na to, czy nie zbliża się ktoś niepożądany od Pól Elizejskich, lub przedmieścia Saint Honore, był zajęty tem jedynie, co się w gabinecie hrabiego dzieje. Monte Christo, widząc to, uderzył się nagle w czoło dłonią i uśmiechnął dziwnie. Potem zbliżył się do Alego i rzekł szeptem:
— Pozostań tu ukryty w cieniu, obserwując tego tam przechodnia. Nie ruszaj się na żaden hałas, na odgłosy walki chociażby, aż cię nie przywołam.
Ali skinął głową na znak, iż rozumie i że będzie posłuszny.
Wtedy Monte Christo wziął z kandelabra świecę, zapalił ją i wszedł do gabinetu w chwili, gdy rzezimieszek był najbardziej zajęty zamkiem, osłaniając ręką płomień świecy, w ten sposób, by jej światło padało wprost na twarz przybysza.
Drzwi otworzyły się bez najmniejszego szelestu, tak iż dopiero światło świecy powiadomiło gościa, iż ktoś wszedł do pokoju. Momentalnie obrócił się wtedy, struchlały cały.
— Cóż ty tu robisz, u djabła, kochany panie Kadrusie, w domu hrabiego Monte Christo o tak późnej godzinie?
— Ksiądz Bussoni! — zawołał były oberżysta, zdumiony tem przedewszystkiem, iż ksiądz mógł wejść do pokoju, bez względu na to, iż przecież on drzwi własnoręcznie pozamykał na łańcuchy!
Hrabia zaś stanął pomiędzy Kadrusem a otwartem oknem w ten sposób, iż przecinał złoczyńcy drogę odwrotu.
— Ksiądz Bussoni! — powtórzył Kadrus.
— Tak jest, ksiądz Bussoni, we własnej osobie — rzekł Monte Christo — szczęśliwy jestem, żeś mnie poznał tak odrazu, mój kochany Kadrusie; jest to dowód, iż obydwaj mamy