Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 03.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Powiedziałem jej raz jeszcze, iż jesteś przyjacielem moim, że więc nie potrzebuje nic ukrywać przed tobą.
— Wspomnienia dzieciństwa mojego smutne są bardzo — opowiadać zaczęła greczynka — lat miałam cztery zaledwie, gdy matka moja, Vasilika obudziła mnie pewnego wieczoru. Gdy otworzyłam oczy, ujrzałam, iż była zalana łzami. Mieszkałyśmy wtedy na zamku, w Janinie. Wyniosła mnie, cicho płacząc, z komnaty mojej, a następnie spostrzegłam, iż schodzimy po szerokich schodach; przed nami szły służące mojej matki, z kuframi, zapełnionemi kosztownościami, jak brylanty, perły, złote łańcuchy...
Za służebnemi postępowała straż, z dwudziestu ludzi się składająca, uzbrojona w długie strzelby i pistolety.
Na schodach, wstrząsając sklepieniem, przebiegały olbrzymie cienie z pochodniami.
— Prędzej, prędzej — wołał głos z głębi galerji.
Na głos ten wszyscy pochylili się ku ziemi, jak kłosy gdy burza na nie spadnie. Ja nawet, w ramionach mej matki się znajdująca, zadrżałam;
— Był to głos mojego ojca.
Szedł naprzód ze wspaniałym karabinem w ręku, otrzymanym, od waszego cesarza, wsparty na ramieniu pierwszego wezyra.
Ojciec mój — dała wyjaśnienie Hayde — był wielkim wodzem. Cała Turcja przed nim drżała.
Albert mimo woli i wiedzy, zadrżał, usłyszawszy słowa te wypowiedziane dumnym głosem; zdawało mu się, iż jakiś wyraz ponury i straszny tlił się w oczach dziewicy, podobnej do Pytji, powołującej do życia zjawy przeszłości, gdy rozbudzała to wspomnienie krwawej postaci, którą śmierć tragiczna, olbrzymią uczyniła.
— Wkrótce — ciągnęła dalej opowiadanie Hayde — pochód zatrzymał się nad brzegami jakiegoś jeziora. Wsiedliśmy do łodzi. Pamiętam, że wiosła pogrążyły się w wodzie tak cicho, że najmniejszego nie wydawały szelestu. Oprócz wioślarzy, służebnych kobiet, ojca mojego, matki, Wielkiego Wezyra