Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 03.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ponieważ musi on porozmawiać z nim o sprawach bardzo dużego znaczenia.
— To kochany mój dziadunio Noirtier mówi już teraz? — odezwał się Edwardek.
Ten więcej niż nie na miejscu koncept nazbyt rozpieszczonego dziecka został nawet przez panią de Villefort przyjęty milczeniem, ze względu na zbyt wielką powagę chwili.
— Pan mój uprzedza, że jeżeliby pan baron d‘Epinay nie zechciał przyjść do niego, — dodał Wawrzyniec — to każe się wtedy znieść do salonu.
— Walentyno — odezwał się wtedy de Villefort — zechciej się udać, proszę, do dziadka swego i zapytaj go się, co to wszystko ma znaczyć?
Panna de Villefort już zmierzała ku drzwiom, lecz pan prokurator zatrzymał ją słowy:
— Poczekaj — i ja pójdę z tobą.
— Zechciej pan wybaczyć — wmieszał wtedy swój głos baron d‘Epinay — ponieważ pan Noirtier ze mną widzieć się pragnie, najprostszą będzie przeto rzeczą, gdy ja przedewszystkiem udam się do niego. Bardzo nawet szczęśliwy będę, że mieć będę sposobność złożenia mu wyrazów mego szacunku. Od bardzo dawna tego pragnąłem.
— A to na co? — rzekł w odpowiedzi na deklarację tę de Villefort z widocznym niepokojem w głosie — nie zadawaj sobie zbytecznego trudu.
— Bardzo przepraszam pana — rzekł na to stanowczym tonem Franciszek — nie mogę jednak pominąć sposobności przekonania pana Noirtiera, że nieuzasadnioną, być może, ma do mnie antypatję, którą w każdym razie starać się będę zwalczyć mym najgłębszym szacunkiem.
Przeciw woli takiej, i to w podobnej formie wyrażonej, de Villefort nie mógł już oponować, to też nie pozostawało mu nic innego, jak w milczeniu podążyć za przyszłymi małżonkami, którzy szli do pokoju pana Noirtier.
Pozostali w salonie panowie: Chateau Renaud i Morcef z coraz większem spoglądali na siebie zdumieniem.