Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 03.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

uścisk dłoni człowiekowi, przeciwko któremu walczy się potajemnie? Przyszła mu jednak na myśl przysięga dana, staremu Noirtierowi, przybrał więc, o ile tylko był zdolen to uczynić, obojętny wyraz twarzy i wypełnił zimno towarzyski zwyczaj.
— Panna de Villefort musi być bardzo zbolała? — zapytał Chateau-Renaud.
— O, tak!... Jest smutna i ogromnie zmieniona. Dziś rano zaledwie ją poznać zdołałem.
Te zwyczajne słowa sprawiły Morrelowi boleść niewymowną. Nietylko ze względu na ich treść, ale że ten człowiek widział Walentynę i z nią mówił, gdy on...
Młody i zapalony oficer z ogromnym wysiłkiem jedynie zdołał zapanować nad sobą, odszedł jednak bardzo szybko, w towarzystwie Chateau Renaud, w stronę grobu, przed którym cały orszak pogrzebowy przed chwilą się właśnie zatrzymał.
— Wspaniałe pomieszczenie — rzekł Beauchamp, przypatrując się pomnikowi — przepyszny pałac letni i zimowy. I ty zamieszkasz w nim kiedyś mój Franciszku drogi, boć przecie niezadługo należeć będziesz do tej rodziny. Co do mnie, to wolał bym domek na wsi, maleńką mogiłkę gdzieś pod drzewami, ażeby mego biednego ciała nie przytłaczała taka olbrzymia masa kamieni.
— Czemże jest życie — odezwał się Debray — jak nie wyczekiwaniem w przedpokoju śmierci?
Po ukończeniu obrzędów religijnych, część zebranych rozchodzić się zaczęła.
Chateau Renaud, Albert i Morrel odeszli w jedną stronę, Debray i Beauchamp w drugą.
D‘Epinay pozostał z de Villefortem, a gdy nakoniec rozejść się mieli, ten ostatni zapytał:
— Kiedyż się zobaczymy, panie baronie?
— Jestem zawsze na pańskie rozkazy — odpowiedział d‘Epinay.
— To możebyśmy pojechali razem?
— Ależ jeżeli to nie sprawi panu różnicy?...