Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 03.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wyraz twarzy Noirtiera złagodniał.
— Więc żądasz, bym ci przysiągł, że zaniecham swych planów, że pozostanę bezczynny?
— Tak.
Wzrok starca wyrażał taką niezachwianą pewność siebie, taką wiarę w zwycięstwo, iż Morrel ulegając poniewoli tej potężnej umysłowości, podniósł z determinacją w górę rękę i rzekł uroczyście:
— Przysięgam! Przysięgam na mój honor, że nie rozpocznę żadnych zabiegów.
— Dobrze — wyraził wzrok starca.
— A teraz, co mi rozkażesz, panie? Mam może się oddalić?
— Tak.
Młodzieniec powstał wtedy i ukłonił się na znak, iż zastosuje się do wyrażonej przez starca woli, przed wyjściem odezwał się jednak w te słowa jeszcze:
— Czy pozwolisz, panie, bym cię uścisnął, jak syn oddany, tak właśnie, jak przed chwilą uczyniła to twa wnuczka?
Wzrok starca rozjaśniał taką tkliwością, iż nie było można wątpić, że wyrażał przyzwolenie.
Młodzieniec przycisnął wtedy usta do czoła starca w tem samem miejscu, na którem jego narzeczona złożyła niedawno swój pocałunek.
Potem skłonił się z szacunkiem i wyszedł.
W przedpokoju już czekał na niego stary Wawrzyniec, który słyszał, niewątpliwie, całą rozmowę, i który go przeprowadził w milczeniu przez wszystkie zakręty ciemnego korytarza, następnie doprowadził do bocznych drzwi, na ogród wychodzących; drzwi te otworzył następnie i młodzieniec tym sposobem znalazł się poza obrębem pałacu.
Przebiec ogród, dostać się do kraty, znaleźć się wreszcie po drugiej stronie — było dla niego dziełem jednej chwili.
Gdy znalazł się w swym ogrodzie, odetchnął nakoniec swobodnie, wyprowadził na ulicę swój mały powozik i ruszył wyciągniętym kłusem na ulicę Meslay.
Na zegarze kościelnym biła wtedy pierwsza po północy.