Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 03.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się otworzyły i wszedł przez nie: naprzód Albert de Morcef, a za nim młodzieniec, którego hrabia powitał okrzykiem:
— „A pan baron Franciszek d‘Epinay!... cóż za niespodzianka!“
— Ile mi tylko sił i mocy w sercu starczyło — przyzwałem je wszystkie na pomoc, ażeby nie upaść. Że zbladłem straszliwie, to nie może ulegać żadnej wątpliwości, pewnem jest natomiast to, że nie upadłem, owszem stałem dalej swobodnie, nawet z uśmiechem na ustach. W pięć minut potem wyszedłem, nie dosłyszawszy ani jednego słowa rozmowy, jaka była przez tych panów prowadzona, do tego stopnia byłem pod wrażeniem, nieprzytomny.
— Biedny Maksymiljanie — szepnęła Walentyna.
— A teraz powiedz mi, Walentyno, powiedz, co zamierzasz uczynić?
Lecz z oczu dzieweczki płynąć zaczęły jedynie łzy ciche i pochyliła w dół bezradnie swą ciemną główkę.
— Posłuchaj mnie, Walentyno. Nie czas oddawać się teraz czczym jękom i boleści. Potrzeba nam szybkiej decyzji i czynów. Czy masz dość odwagi i sił do walki?
Walentyna zadrżała i spojrzała na Morrela wzrokiem obłąkanym.
— Co ty mówisz, Maksymiljanie — rzekła — i co nazywasz walką? Nazwij to razcej świętokradztwem. Jakto? — ja miałabym iść wbrew woli ojca i mej biednej babki.
Morrel milczał.
— Serce twe jest natyle szlachetne, Maksymiljanie, że mnie osądzi sprawiedliwie i rozumnie. Ja do walki podobnej nie jestem zdolna. Nie jestem zdolna iść wbrew woli mego ojca i mej babki i nigdy ich podobnym czynem nie zasmucę.
— Pojmuję cię — powolnie rzekł Morrel.
— O Boże! Boże drogi!... jakimże tonem ty mówisz do mnie?
— Mówię do ciebie, pani, jak człowiek, który cię zrozumiał. A więc przesądzone. Jutro podpiszesz kontrakt ślubny i już jutro zostaniesz baronową d‘Epinay.
— Ależ na miłość Boga! — czy ja mogę postąpić inaczej?