Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 03.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Niewątpliwie... a jednak, niech mi pani wierzy, że ten człowiek ma jakieś względem nas zamiary. I dlatego to właśnie chciałem się z panią rozmówić, bo pragnąłbym uzbroić panią przeciwko całemu światu, a zwłaszcza przeciwko niemu. Powiedz mi, pani — zapytał prokurator, wpatrując się w baronową mocniej i głębiej niż zazwyczaj — czyś nigdy, nikomu, nic nie mówiła o naszym związku?
— Nigdy i nic nikomu!
— Pani rozumie mnie, że jeżeli zapytuję: nikomu, to znaczy — proszę wybaczyć mi tę moją natarczywość — nikomu, absolutnie nikomu na świecie?
— O... rozumiem pana doskonale — odpowiedziała baronowa, rumieniąc się silnie — i przysięgam, że nie mówiłam nikomu, nikomu absolutnie.
— Czy nie mówisz pani czasami przez sen?
— Śpię zawsze spokojnie jak dziecię, czy już zapomniałeś?
Silny rumieniec wystąpił przy tych słowach na twarz baronowej, zaś bladość na twarz Villeforta.
— Prawda — rzekł tak cicho, że ledwo go było można dosłyszeć.
— A więc? — rzuciła pytanie baronowa.
— Wiem już, co mi czynić należy — odpowiedział de Villefort — od dziś za tydzień najdalej wiedzieć będę, co to za jeden jest ten pan de Monte Christo, skąd pochodzi, jakie ma zamiary i dlaczego w obecności naszej mówił o dziecku, które rzekomo miało być zakopane w jego ogrodzie?
Prokurator królewski wypowiedział słowa te takim tonem, że nawet hrabiego przejęłyby dreszczem, gdyby je był słyszał.
Potem uścisnął rękę, której baronowa ucałować mu nie pozwoliła, i z szacunkiem odprowadził ją aż na korytarz.
Pani Danglars po wyjściu z pałacu sprawiedliwości wsiadła do innego fiakra, który ją zawiózł do miejsca, gdzie jej własny powóz na nią oczekiwał.