Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 03.djvu/013

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przecież, a następnie oddaj je synowi, bo bez nich trudneby miał życie.
— A teraz — podjął Monte Christo — co się tyczy matki tego młodzieńca...
— Margrabianki Corsinari...
— To ta, o ile wiem, już umarła?
— Do dziś jej śmierć opłakuję! Ach, jak ja ją kochałem i do dziś kocham jeszcze!
— Cóż robić?... pocieszać zaczął Monte Christo — wszyscy jesteśmy śmiertelni. Teraz winieneś, panie Cavalcanti, wiedzieć, iż we Francji nic nikomu do tego, że pan od piętnastu lat byłeś z synem rozłączony. Wszystkie te historje o porywaniu dzieci są we Francji bardzo źle uważane, możesz więc mówić, że z synem nie widywałeś się od lat, lecz tylko dlatego, iż przebywał on w collegium, ty zaś po śmierci żony odsunąłeś się od towarzystwa i żyłeś w samotni, zdala od świata i ludzi.
Ale my tutaj rozprawiamy w najlepsze, a tam przecież, w dalszych salonach, czeka na ciebie twój syn, dziecię twoje jedyne, twój Andrzej.
— Doprawdy? — powiedział z angielską prawdziwie flegmą luceńczyk — ach, jak bardzo pragnę go zobaczyć!
— Drogi panie — powiedział Monte Christo — pojmuję twe wzruszenie, ucisz jednak na chwilę twe ojcowskie serce. Muszę przecież odpowiednio przygotować i młodzieńca, ażeby zbyt silne wzruszenie nie zabiło go czasem. Zabawiaj się tymczasem butelką, która jak widzę nie została wypróżniona do dna jeszcze, a za kwadrans zobaczysz swego syna.
— Przyprowadzisz go więc tutaj, panie hrabio?
— Bynajmniej. Nie chcę stawać pomiędzy ojcem a synem, będziesz z nim sam na sam tylko, panie majorze. Gdyby cię miał zawieść głos krwi, co zresztą jest niemożliwe, to powiadam ci, iż syn twój wejdzie temi oto drzwiami. Jest to słusznego wzrostu młodzieniec, o jasnych, trochę nazbyt złotawych może włosach, ujmujący i zgrabny. Zobaczysz!