Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 02.djvu/310

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

również i moja matka będzie ci za to nadwyraz obowiązana. Matka moja zresztą i bez tego jest dla ciebie, hrabio, nadzwyczaj dobrze usposobiona.
— Sądzisz pan?
— Jestem tego najpewniejszy. Gdyś nas pan opuścił, przez całą godzinę tylko o tobie rozmyślaliśmy. Wracam jednak do sprawy. Otóż jest jedna rzecz, która mnie niepokoi. Wszyscy znajomi moi wiedzą, że niejakie stosunki zażyłości łączą nas ze sobą, cóż powiedzą więc, jeżeli nie zobaczą nas u ciebie?...
— O!... — odpowiedział Monte Christo — wytłumaczenie faktu tego nie będzie tak trudne. Trzeba, przypuśćmy, byś pan na ten dzień wynalazł jakieś inne zaproszenie. Wtedy na wypadek niedyskretnych zapytań będę miał czem fakt ten tłumaczyć. Przyślesz mi przytem list z odmowną odpowiedzią; jak wiesz bowiem, tylko pismo ma u bankierów wartość.
— Ja jeszcze lepiej zrobię — zawołał Albert — matka moja mówiła mi właśnie, iż pragnęłaby bardzo odetchnąć świeżem powietrzem. Jaki dzień wyznaczyłeś pan na ten obiad proszony?
— Sobotę.
— A więc my wyjedziemy we wtorek, to jest pojutrze, tak, że już w środę będziemy w Treport. Wiesz co, hrabio, jesteś nieocenionym człowiekiem! Tak umiesz każdemu i zawsze dogodzić. Kiedy pan rozesłałeś zaproszenia?
— Dziś rano.
— Doskonale. Idę natychmiast do Danglarsa i powiadomię go, że jutro ja i moja matka wyjeżdżamy na parę dni nad morze. Z tobą zaś, hrabio, jakbym się nie widział i jakbym nic o twoim obiedzie nie wiedział jeszcze.
— Niepodobna, vice-hrabio! Wszak Debray tylko co widział cię u mnie!
— Prawda!
— Trzeba inaczej zrobić. Widziałem się z tobą i zapraszałem cię na obiad, aleś mi odmówił poprostu, mówiąc, że wyjeżdżasz do Treport.