Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 02.djvu/249

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szybkością; unosiła go para siwojabłkowatych koni o oczach wysadzonych, z rozwianemi grzywami, rozszalałych!...
W powozie siedziała młoda kobieta, z dziecięciem lat sześciu, siedmiu conajwyżej, które przyciskała do piersi w trwodze niewymownej.
Lada kamyk, a powóz w każdej chwili mógł się roztrzaskać w kawałki.
W tej groźnej chwili jakaś czarna postać wybiegła na środek ulicy, jakby z wężem w ręku, wijącym się dookoła głowy. Nagle wąż ten się wypręża, przez chwilę unosi się w powietrzu, wreszcie owija nogi jednego z pędzących koni.
To Ali rzucił lasso.
Spętany rumak siłą bezwładu jakiś czas jeszcze posuwa się naprzód, lecz, szybko pada na dyszel, łamie go, wstrzymując tem pęd drugiego, ponoszącego dalej w szale konia, który zresztą i tak już dalej iść nie może, ponieważ Ali swą żelazną ręką pochwycił go za nozdrza, tak, że i ten drugi koń za chwilę leżał na ziemi w konwulsyjnych drgawkach.
Wszystko to nie trwało dłużej, jak czas, którego potrzeba, aby kula z broni ognistej wypuszczona — dosięgła celu.
W tejże samej chwili, z domu, przed którym zdarzył się wypadek, wybiegł jakiś mężczyzna, a za nim kilkunastu służących.
Mężczyzna porwał z powozu damę, która jedną ręką kurczowo trzymała się krawędzi powozu, zaś drugą tuliła do łona omdlałego syna.
Monte Christo oboje wniósł do salonu i złożył na kanapie.
— Nie lękaj się już pani niczego — rzekł — jesteś ocalona.
Dama w miejsce odpowiedzi, wskazała wzrokiem swe omdlałe dziecię.
— Pojmuję — powiedział hrabia wtedy — niech się pani nie obawia; dziecinie nic się nie stało, omdlało jedynie ze strachu.
— O, panie!... zawołała strwożona matka — być może chcesz mnie pan pocieszyć tylko? Jaki on blady! Synu mój! dziecko moje! Edwardzie, czy nie słyszysz mego głosu?... O, panie!... zechciej posłać po lekarza, cały oddam swój majątek temu, który ocali mego syna!