Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 02.djvu/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łem. Gdy to wszystko zrobiłem, pobiegłem do drzwiczek, otworzyłem je i wybiegłem na ulicę, klucz unosząc ze sobą, po zamknięciu nim drzwi na dwa spusty.
— Ślicznie — zawołał Monte Christo — popełniłeś zatem morderstwo i kradzież.
— Nie, panie hrabio — odpowiedział Bertuccio z przekonaniem — to była vendetta i nagroda za nią.
— I jakież tam znalazłeś skarby?...
— Tam wcale nie było pieniędzy.
— A, prawda przypominam sobie! Wspominałeś przecież coś o dziecku?...
— Tak, panie. W cienką batystową pieluszkę owinięte dziecko tam było, tylko co narodzone; posiniała twarzyczka świadczyła, że umarło z uduszenia. Że jednak nie zupełnie jeszcze ostygło, wahałem się, czy je rzucić, lub nie, do wody u nóg mych płynącej?
Bóg nic pozwolił mi na popełnienie tej zbrodni; po chwili uczułem, że serduszko dzieciątka lekko bić zaczęło. A ponieważ byłem jakiś czas pomocnikiem lekarzy, w szpitalu w Bastja, robiłem wszystkie zabiegi, jakie się czyni w podobnych wypadkach. Po kwadransie mych usiłowań i nadludzkich starań, wyczułem, że dziecina zaczęła lekko odychać.
Krzyknąłem wtedy z radości.
— Bóg widoczine nie opuścił mnie jeszcze — powiedziałem sobie — jeżeli mi dozwolił ocalć życie ludzkiej istocie w zamian za to, które zniszczyłem.
— Cóż zrobiłeś z dzieckiem? — zapytał Monte Christo — bo niemały jest to przecież kłopot dla człowieka, który musi uciekać.
— To też na moment nawet nie pomyślałem, by je zabrać ze sobą. Wiedziałem, że w Paryżu jest szpital, w którym przyjmują niemowlęta. Poszedłem więc tam i oświadczyłem, że znalazłem dziecko to na drodze, więc je przynoszę. Skrzynka stanowiła dowód, batystowe zaś pieluszki wskazywały, że noworodek jest dzieckiem bogatych rodziców.