Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 02.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A ty?... czy czujesz dla niego sympatję?
— Czy ja wiem?... matko!
— Lubię go, aczkolwiek Franciszek d‘Epinay powiada, że pochodzi on z innego świata.
Hrabina przestraszyła się widocznie.
— Albercie — zawołała głosem wzruszonym — tak bardzo cię prosiłam zawsze, byś był ostrożny przy zawieraniu nowych znajomości.
— Ależ matko droga! Hrabia nie gra nigdy w karty, pija tylko czystą wodę i jest bardzo bogaty; śmiesznością byłoby przypuszczać, iż czyha on na moje pieniądze. Z jakiej więc dobrej racji miałbym unikać jego towarzystwa?
— Masz słuszność. Nierozsądne są moje obawy i tembardziej są one w tym wypadku naganne, że ten człowiek przecież ocalił ci życie. Czy zauważyłeś, jak ojciec go przyjął? Winniśmy być bardzo dla niego uprzejmi. A ojciec jest tak zajęty, tak zapracowany, że czasem mimowoli...
— Ojciec przyjął hrabiego jak najlepiej. Powiem więcej nawet, zdawał się być wyjątkowo ujętym paroma grzecznościami, jakie hrabia Monte Christo potrafił wtrącić niezmiernie zręcznie i szczęśliwie do rozmowy.
Hrabina nie odpowiedziała ani słowa; była jakby pogrążona w głębokiem marzeniu, oczy miała przymknięte. Syn patrzył na nią z troskliwością i bezmiernem przywiązaniem. Gdy spostrzegł, że zamknęła oczy zupełnie, przysłuchiwać się zaczął jej oddechowi, a gdy wreszcie doszedł do przekonania, że zasnęła, oddalił się na palcach, ostrożnie zamykając za sobą drzwi.
— To szatan nie człowiek — szepnął sam do siebie — byłem pewien, że zrobi na wszystkich wrażenie.
I wrócił do siebie z pewnym, jakby do hrabiego Monte Christo żalem. Bolało go i to również, że cudzoziemiec ten ledwo stanął w Paryżu — już ma w tej stolicy świata najpiękniejszy zaprzęg.
— Zapewne — mówił do siebie — że ludzie nie mogą być sobie równi, muszę jednak poprosić ojca, ażeby fakty podobne wziął pod uwagę, a następnie poruszył je w Izbie.