Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 02.djvu/050

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ależ to opowieść z Tysiąca i Jednej Nocy! I radzisz, bym tam poszedł?
— Ani radzę, ani odradzam. Niech pan hrabia zrobi, jak sam uważa. Ja nie śmiałbym radzić w podobnych wypadkach.
D‘Epinay przez chwilę się zastanawiał i doszedł wreszcie do przekonania, że jeżeli ów naczelnik jest rzeczywiście człowiekiem tak bogatym, to cóżby mu mogło zależeć na podejściu tego, który nie ma przy sobie więcej nad kilka tysięcy franków?
Spodziewał się, prócz tego wszystkiego, zjeść dobrą wieczerzę i poznać niezwykłego bądź co bądź człowieka — przystał więc i polecił kapitanowi zanieść swą odpowiedź.
D‘Epinay był, jak wiemy, bardzo przezorny. To też popróbował rozpytać się jeszcze pomiędzy majtkami, czy nie wiedzą oni czasem o tajemniczym naczelniku? Jeden z nich zgodził się odpowiadać, zaczynając od tego, że zna dobrze statek, na którym odbywa swe podróże ów tajemniczy człowiek. Miał to być jacht niewielkiej objętości, mocny, silny i szybki, jak żaden inny na świecie. Zbudować go miały wspólnemi siłami najlepsze warsztaty w Genui.
— Jakto? dowódca kontrabandzistów śmieliłby się budować swój statek w porcie tego znaczenia, co w Genui.
— Przecież ja nie mówiłem, że właściciel statku tego jest kontrabandzistą?
— Ty nie mówiłeś, ale zdaje się, że kapitan takie właśnie dał objaśnienie. Jeżeli jednak naczelnik ten, jak go nazywacie, nie jest dowódcą kontrabandzistów, to czemże jest u licha?
— To jakiś o nieprzebranych bogactwach magnat, podróżujący dla przyjemności.
— Jakże się on nazywa?
— Zwą go „Sindbadem Żeglarzem“. Wątpię jednak, by to miało być jego prawdziwe nazwisko.
— A gdzież ten tajemniczy człowiek mieszka?
— Na morzu.
— Skąd pochodzi?
— Nie wiem.