Strona:PL Aleksander Dumas-Dama kameliowa.djvu/043

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czytelników zrozumieją wzruszenie, jakiego doświadczyłem, słuchając tych słów.
Spostrzegł to widać, bo ciągnął dalej:
— Mówią, że byli ludzie, którzy się rujnowali dla tej dziewczyny i że miała kochanków ubóstwiających ją... no, kiedy sobie pomyślę, że tylko jeden przychodzi, by kupić dla niej kwiatek... to jest ciekawe i smutne. A nawet ta nie może się jeszcze uskarżać, bo ma swój grób i jest zawsze ktoś, co o niej pamięta — lecz mamy tutaj biedne dziewczęta tego samego rodzaju i tego samego wieku, które rzuca się do wspólnego dołu i... to rozdziera mi serce, kiedy usłyszę jak pada ich biedne ciało w głąb ziemi. I żadna istota nie zajmuje się niemi od chwili śmierci. Rzemiosło jakiemu się oddajemy, nie jest wcale wesołem a mianowicie wtedy, jeśli się ma trochę serca. Cóż pan chcesz? Ono jest mocniejsze odemnie. Mam ładną córkę dwudziestoletnią i kiedy tu przyniosą umarłą w tym wieku, myślę o niej, i bez względu czy to jest wielka pani, czy włóczęga — drży zawsze coś we mnie... Lecz ja pana nudzę moją gawędą a pan przyszedłeś tutaj nie po to, by mię słuchać. Kazano mi zaprowadzić pana na grób pany Gautier, jesteśmy przy nim — czy jestem panu jeszcze potrzebny?
— Czy nie wiesz czasem adresu pana Armanda Duval? — zapytałem się tego człowieka.
— Wiem, panie, mieszka na ulicy X., przynajmniej tam chodziłem po zapłatę za te kwiaty, które pan widzisz.
— Dziękuję ci, mój przyjacielu.