Strona:PL Adam Mickiewicz - Poezje (1929).djvu/454

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

To w słupki, to w zygzaki.
Rozwałęsana jego w tych dymach się błąka
Samotna i ponura myśl, nakształt pająka:
Lecz widno, że gdzieindziej myśl, gdzieindziej dusza,
Bo z ust, któremi puszcza dym i ledwie rusza,
Wychodził głos i słowa i zdania: lecz rzeczy
Trudno w nich znaleźć, jedno drugiemu więc przeczy.
Naprzykład takie słowa: «Gdzie mi dobrze będzie,
Tam i ojczyzna moja, tam dom...; [dobrze wszędzie,]
W domu lepiej! «Ten nie żył, po kim nie zostawa
Sława!...» Chleb to grunt, a sława zabawa!...
Mądry Baron po szkodzie! Żyj, pókiś na świecie;
Po mnie niech spadnie niebo i skowronki zgniecie!»
I tym podobne zdania. A jak zwrotka rymem,
Tak każde zdanie jego mieszało się z dymem.

Z takich go tęczowatych rozmyślań wytrąca
Mrok, spadający nagle, jak zaćmienie słońca.
Baron uczuł, że mu się poza skronie wije
I oczy ściska dwoje rączek: zgadnął czyje.
Wytchnął; puszcza z ust bursztyn, którego świecidła,
Jak puszczona z dziecięcej słomki bańka mydła,
Błysnęły i zagasły cicho na kobiercu
Podłogi. On prawicę położył na sercu,
A lewą koło głowy tu i ówdzie chyla,
Jak chustką, którąby ktoś odpędzał motyla.
Aż nakoniec milczenie przerwał naprzód jękiem,
Potem głosem cichutkim, jak komara brzękiem:
«Ach, ach, jeśli mi szczęście zawiera powieki
W kształcie nocy — ach, niechże ta noc trwa na wieki!
Jeżeli fala, która w nicość nas zagłębia,
Ma tę świeżość i ten puch skrzydełek gołębia,
Niech mrę teraz, niech zniknę!...» Lecz wzdychając, zniżał,
Głowę i prawie aż do kolan ją przybliżał.
Wtem jedna z rączek, co mu więziła powieki,
Rozsunęła się zwolna, jako obłok lekki.
Baron, podobien temu, co się cuci z mdłości,
Wydobywał półsenne oko z tych ciemności,