Strona:PL Adam Mickiewicz - Poezje (1929).djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wre w głębi piersi moich straszna tajemnica,
Ja muszę ją wyzionąć, muszę z twego lica
Czytać wyrok. — Tak, słuchaj, osądź i śmierć zadaj,
Słuchaj i zadrżyj, słuchaj, nic nie odpowiadaj...
Ja kocham matkę...


RODRYGO

Przebóg!


KAROL

Kocham matkę moją...
O! nie, tu pobłażania żadne nie przystoją.
Powiedz, co miałeś mówić, wymawiaj do końca,
Mów, że jestem wyrodkiem ostatnim z pod słońca,
Najsprośniejszem skażonej ludzkości widziadłem.
Powiedz wszystko, ja wszystko, co masz mówić, zgadłem.
Syn kocha swą macochę... natura się wzdryga,
Zwyczaje potępiają, klątwa Rzymu ściga
Tę bezbożną namiętność, której szał nastawa
Na powagę monarchy, na rodzica prawa.
Czuję to — przecież kocham, i tym idąc torem,
Zginę w domu szalonych, albo pod toporem.
Kocham ją bez nadziei, jak podły niecnota,
Z równą śmierci boleścią, z ohydą żywota,
Czuję to — jednak kocham.


RODRYGO

A twoja macocha,
Przebóg, czy wie co o tem?


KAROL

Wie, że ją syn kocha?
I jakże śmiałbym przed nią jedno odkryć słowo!
Wszak to jest kraj Hiszpanów, ona jest królową.
Stąd ją męża ścigają zazdrośnego względy,
Stąd etykiety dworskiej ścisnęły obrzędy.
Zbliżyć się niepodobna bez świadka lub szpiega.
Ach! już osiem piekielnych miesięcy ubiega,
Jak król ze szkoły głównej wezwał mię do boku.
Osiem miesięcy takie bóstwo mieć na oku,