Strona:PL Adam Mickiewicz - Poezje (1929).djvu/059

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
X
JAMBY
NA IMIENINACH ONUFREGO PIETRASZKIEWICZA


Do wierszy znowu! Bracia, będę wiersze kował!
Dalibóg, już mię Febus naelektryzował:
Z oczu sypią się iskry, a we łbie żar wielki,
Może to będzie skutek Lejdejskiej butelki.
Ty zgadnij to, Onufry; Onufry, ty, który
Podkasałeś najskrytsze zasłonki natury,
Ty w cieniach, gdzie się tępią zmysły śmiertelnika,
Gdzie gmin, na pozór sądząc, gruntu nie przenika,
Ty, skoro wyrychtujesz twój węch nadczłowieczy,
Cienie na wylot zbadasz i dasz sąd o rzeczy...
Ty... Brawo! przeciem zaczął... bo też wiedzieć macie,
Że z rozkazu kolegów mam chwalić was, bracie.
Wiele tu trzeba mózgu... do djabła zachodu!
Bo niechno cię obejrzą z boku, z tyłu, z przodu,
Ileż tam cudów oko najlichsze odkryje
I obszerne do chwalby znajdzie materyje.
Jeśli chcesz, żebym skończył, niech tu stoi flasza,
Albo mi, [jeśli wola], daj w pomoc Tomasza...
Cóż? może mu łeb mocne obsiadły humory?
Sam nie wie, zły czy dobry, zdrowy czyli chory...
Przetoż dla osłodzenia skwaśniałego ducha
Podaj tu weny byczej: wnet Zan się rozrucha.
Albo, jeśli masz chęci, żeby grono całe
Ubawił wierszyk, godny twą śpiewać pochwałę,